
Kończy się maj – miesiąc bzu, konwalii i stresu zwanego maturą. Dla jednych to symbol wejścia w dorosłość, dla innych – dobrze wyprasowany garnitur i źle dobrany temat z polskiego. Ale czy ta klasyczna matura to naprawdę egzamin dojrzałości? A może to tylko wstęp do prawdziwego sprawdzianu, który przychodzi później – cichutko, bez daty w kalendarzu i bez możliwości poprawki?
W tym odcinku zabieram Cię w podróż do przeszłości i teraźniejszości – do mojej własnej matury z życia. Opowiadam o stresie przy kartkówkach i dużo większym stresie, gdy trzeba ogarnąć życie w dużym mieście. O tym, kiedy naprawdę poczułam, że „to już” – że nikt za mnie niczego nie załatwi. O tym, jak w nas mieszkają różne postacie – dorosły, który kalkuluje i planuje, dziecko, które czasem rzuca wszystko i idzie się obrazić, i rodzic, który wszystko tłumaczy, wybacza i... zapomina o sobie.
To nie jest lekki odcinek, ale też nie jest ciężki – to odcinek z tych, które trzeba poczuć. Trochę się pośmiać, trochę się zadumać. Zatrzymać się na chwilę i zapytać: czy ja naprawdę dorosłam? Czy ktoś mi wręczył ten wewnętrzny dyplom z podpisem: „Gratuluję, oto Twoja dorosłość”?
Bo życie to najważniejszy egzamin – bez ściąg, bez sali gimnastycznej i bez wyraźnego zakończenia. Ale każdy dzień daje nam szansę, żeby zdać choćby na 51%.
Jeśli czasem czujesz, że jesteś trochę dorosła, a trochę zagubiona – to ten odcinek jest dla Ciebie. I nie musisz nic udowadniać. Po prostu usiądź, posłuchaj. I pozwól, by choć przez chwilę świat pokręcił się sam.